Jako rodzic (większy, silniejszy, bardziej doświadczony
itp.) mogę sprawić, że moje dziecko zrobi pewne rzeczy. Na przykład: posprząta
swój pokój kiedy o to proszę, nie będzie w butach wchodziło na fotele w
samochodzie, przestanie krzyczeć gdy boli mnie głowa. Do dyspozycji ma
dyspozycji mam wiele różnych sposobów i narzędzi: mogę poprosić, wyjaśnić,
rozmawiać. Opowiedzieć jakie jest to dla mnie ważne i dlaczego. Gdy to nie
działa a mnie jako rodzicowi na tym bardzo zależy mogę sięgnąć po inne metody:
lekko podnieść głos, ustawić system nagród a może i kar.
Mam wiele opcji do wyboru w zależności od własnych
preferencji, nawyków, a także uwzględniając indywidualność własnego dziecka
oraz skuteczność bo w końcu zależy mi na efekcie.
Ale pojawia się w moje głowie i w moim sercu w tym momencie
jak to pisze wielkie ale...!
Bo tak naprawdę nim będę szukać narzędzi i sposobów chce
zatrzymać się i zastanowić: jeśli moje dziecko zrobi to o co proszę to jaką
chce by kierowało się motywacją?
Jaką chcę by moje dziecko kierowało się intencja, gdy
sprząta swój pokój po mojej prośbie?
Jaka ma być jego motywacja, gdy zdejmuje buty z siedzenia?
Odpowiedź na to pytanie zmienia patrzenie na narzędzia rodzica,
a efektem jest (w moim poczuciu i dla mnie) zmiana komunikacji rodzic-dziecko.
Dlaczego? Bo ja nie chcę by robiąc to o co proszę, pomagając
mi czy robiąc coś dla mnie moje dziecko kierowało się: strachem, lękiem przed
karą, oczekiwaniem na nagrodę, wyrachowaniem jak ja to to mama to. Chcę tak
budować relację z dzieckiem by patrząc na nia długoterminowo moje dziecko w
takich sytuacjach kierowało się miłością, naturalną potrzebą wzbogacania życia
innych.
By do tego typu próśb podchodzić po partnersku: ja mogę
chcieć zobaczyć porządek w pokoju TERAZ, a mój syn może nie mieć ochoty
sprzątać teraz. Ja też czasem nie mam ochoty wstawić prania teraz czy nawet
bawić się z nim w tej chwili bo na przykład potrzebuję chwili dla siebie. Chcę
opierać nasze relacje na szacunku i wzajemnym respektowaniu swoich potrzeb i
działać nie z intencją przymusu, lęku czy wizji zysku – tylko z poziomu serca
bo lubię sprawiać moim dzieciom radość i one mi lubią pomagać (choć czasem
potrzebujemy cos skończyć czy zrobić to za chwilę)
Dla mnie nie jest to nowy koncept i pracuję nad nim od kilku
lat. Gdy proszę moje dzieci o pomoc czasem słyszę tak a czasem nie. I co więcej
czasem pamiętam o tym, że kluczowa jest intencja działania ale zdarzają się
sytuacje gdzie o tym jeszcze (pomimo wielu ćwiczeńJ) zapominam. I chcę o tym pamiętać! Chcę by słowa, które
wypowiadam do dzieci płynęły z miejsca świadomości tego co jest dla mnie tak
ważne w relacji rodzic-dziecko a także człowiek-człowiek – z miejsca szacunku i
chęci wzbogacania innych życia.
A wpis ten powstał po tym jak rano (po poranku pełnym
pośpiechu brrrr…) w końcu udało nam się dotrzeć do samochodu i wsiąść. Dodam,
że dzień wcześniej wyszorowałam samochód w środku: odkurzyłam fotele, podłogę i
zmyłam wszystkie ślady małych bucików i małych raczek. Tego dnia poranek był dość wilgotny wiec buty dzieci brudne i w
piachu. Mój syn ochoczo wgramolił się w butach na fotel. We mnie zagotowało
się... I zamiast powiedzieć coś w stylu: Że mam prośbę by nie wchodził w bucikach, że to jest
ważne bo wczoraj umyłam samochód i lubię mieć czyste auto. Niepodziewanie
stanowczym głosem powiedziałam: Proszę zdejmij buty z siedzenia TERAZ!!! Nie
był to krzyk ale bardzo stanowczy i dobitny głos, mimo, że relatywnie cichy….
Trzeba było zobaczyć oczy mojego pięciolatka! Ja zobaczyłam
tam niepewność, zaskoczenie i strach. I wręcz fizycznie poczułam jak przez jego
ciało przepłynął impuls strachu.
Niby nic wielkiego bo chwilę później jechaliśmy wesoło do
przedszkola i dzieci śpiewały mi piosenki po angielsku. Ale ja zobaczyłam to
spojrzenie i ten impuls w ciele i wiem, że chcę dalej ćwiczyć by w takich
„nieoczekiwanych” momentach reagować cieplej i z innego miejsca.
***
Poczytajcie o przeżyciach jelonka Stasia z Leśnego Zakątka.
Staś dostał na urodziny swoją ulubioną grę planszową
„Pirackie podboje” i teraz każdą wolną chwilę w nią gra.
Bardzo ja lubi i nawet jak nikt nie ma czasu z nim grać to
gra sobie sam udając, że są też inni gracze. Sam rzuca za wszystkich kostką i
porusza pionkami. Świetnie się przy tym bawi. Tak też było tego popołudnia, gdy
po powrocie z przedszkola grał w swoim pokoiku w swoją ulubioną grę. W pewnej
chwili przyszła mama i poprosiła by poukładał swoje książeczki na półce bo
jutro przychodzą do nich w odwiedziny Maks i Bruno z Elizą Borsukową i mamie
zależy by ich domek wyglądał porządnie i przyjaźnie. Jelonek z jednej strony
chciał by domek wyglądał ładnie na przyjście przyjaciół, chciał spełnić prośbę
mamy i jej pomóc, ale nie teraz……. Bo teraz tak świetnie się bawił i właśnie
czerwony pionek po długiej gonitwie wyprzedził żółty i robi się naprawdę
ciekawie. Trochę niepewnie odpowiedział mamie: Nie teraz za chwilę mamo! Po
chwili mama przyszła ponownie i znowu poprosiła by posprzątał książki bo robi
się późno i za chwilę trzeba będzie iść spać a jej bardzo zależy by książki
były sprzątnięte. Ona w tym czasie kończy ciasto jagodowe z kruszonka na jutrzejszą
wizytę gości. Jelonek jednak grał dalej …. Bo przecież gra była taaaaaaaaaaaaka
ciekawa.
Po kilku minutach mama przyszła to pokoju i już była całkiem
poważnie zdenerwowana i powiedziała: że Staś się bardzo nieładnie zachowuje i
jeśli zaraz nie sprzątnie to ona nie będzie mu czytała na dobranoc.
-O rety - pomyślał Staś. Tylko nie to!!!! Bez czytania
nie zasnę. To będzie naprawdę straszne! Przerażony zerwał się ułożył szybko
książki. Tak się spieszył, ze wszystko co chwila książka upadała mu na podłogę.
Chciał jak najszybciej sprzątnąć i bardzo się starał, ale był tak przerażony i
smutny, że wcale mu to nie szło. Nie wiedział co robić usiadł na podłodze wśród
porozrzucanych książek i zapłakał.
Na szczęście przyszła mama i przytuliła synka. A potem długo
z nim rozmawiała. A w trakcie rozmowy oboje się do siebie dużo przytulali bo
wiedzieli, że są dla siebie bardzo, ale to bardzo ważni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz