wtorek, 11 marca 2014

O wolności i wyborze i akceptacji siebie jako rodzica


W  książce: Rodzina. Tu powstaje człowiek, autorka Virginia Satir wymienia pięć wolności dziecka:

·       wolność do postrzegania i słyszenia tego, co się widzi i słyszy

·       wolność do myślenia tego, co się myśli, a nie tego co się powinno myśleć

·       wolność do tego, co się czuje a nie tego, co się powinno czuć

·       wolność do pragnienia tego, czego się pragnie, a nie tego co się powinno chcieć

·       wolność do wyobrażania sobie swojej własnej samorealizacji

Doświadczenie tych wolności w dzieciństwie, pozwala człowiekowi wykształcić w sobie pełną samorealizację i integrację siebie, jako dorosłego człowieka. To właśnie,  równoznaczne jest z akceptacją siebie, otwartością na doświadczanie, naturalną chęcią uczenia się, umiejętnością czucia i wyrażania emocji, kontaktem z potrzebami i wreszcie postrzeganiem siebie jako osoby równej innym ludziom (ani lepszą ani gorszą).

-Hmmm. Oczywiste!-pomyślałam. Ale okazało się nie być oczywistym dla mnie co robię, gdy kilka dni później wybrałam się z dzieckiem po czapkę do sklepu.  Z pełną intencją akceptacji wyborów swojego dziecka, z miłością i chęcią pokazania jej, że może mieć swoje zdanie pozwoliłam jej kupić czapkę, o której myślałam że jest ohydna! I niby nic takiego, ale  w mojej głowie toczył się monolog: o tym, że chcę wyrabiać w niej poczucie piękna i dobrego smaku i że mi się nie uda.  O tym, że ja jako osoba, która wiele lat zajmowała się modą NIE POWINNA pozwalać swojemu dziecku nosić TAKICH ubrań. A także o tym, że ja te ohydne kwiatki obetnę i przyszyję coś ładniejszego (według mnie ładniejszego).

Próbowałam nakłonić córkę do innego wyboru mówiąc: -Zobacz! Może ta czapka? Ta jest ŁADANIEJSZA! Mało tego! Gdy moja córka pokazała w zachwycie i ekscytacji, czapkę swojemu tacie, mówiąc: -Zobacz jaka śliczna. A jej oczy błyszczały  z radości, ja-stojąca na nią matka, robiłam gest znany z kreskówek, gdy postać udaje że wkłada sobie palec do ust jakby chciała zwymiotować!!! No cóż, tak właśnie było!
Wszystko to o mnie i o moich potrzebach. Poczułam jak bardzo ja-jako człowiek, potrzebuję akceptować siebie. I że akceptacja siebie w pełni, pozwala mi odkleić się od mojego dziecka i nie myśleć, że ono świadczy o mnie. Ode mnie zależy to czego ją nauczę, ale nie zależy to, że lubi różowy czy kwiaty i ozdoby w stylu dużych świecących i wyglądających jak kamienie szlachetne ozdób. A poza tym: I co z tego, że lubi różowy?! Inną sytuacją byłoby, gdyby moje dziecko wybrało cienki kapelusz i upierało się nosić go w zimowe dni. Tu mam potrzebę postawić granicę i przekonywać lub po prostu nie zgodzić się, bo z troski i miłości, a także dla jej zdrowia, nie mogę zaakceptować cienkiego kapelusza zimą. Wybór ohydnej (według mnie a nie mojego dziecka) czapki, to jest realizowanie wolność do pragnienia tego, czego się pragnie, a nie tego co się powinno chcieć, a także wolność do wyobrażania sobie swojej własnej samorealizacji.

Ja jako rodzić, stoję na straży tego czy wybory dziecka, są dla niego bezpieczne, nie szkodzą jego zdrowiu, zgadzają się z moim światopoglądem, normami którymi się kieruję, czy moją filozofią życia. Piszę, że moją, bo gdy dziecko jest małe, to mam na nie największy wpływ. Tym co mówię i tym co robię, buduję sieć norm czy wizję zasad, którymi kierujemy się w naszej rodzinie. I tu wrócę do podziału wynikającego z analizy transakcyjnej, o której pisałam kilka tygodnie temu (wpis: Role i etykiety. Kolejna odsłona). Eric Berne opisał podział osobowości człowieka, w taki sposób: Rodzic-Dorosły-Dziecko (wewnętrzne). Normy i zasady, które wybieramy jako nam służące, mieszczą się w części zwanej: Rodzicem, a dokładniej Rodzicem opiekuńczym. Ja jako rodzic (opiekuńczy) decyduję w jakich obszarach moje dziecko ma pełną swobodę i wolność, a gdzie sytuacja wymaga mojej interwencji, monitorowania, opieki, negocjacji i czy nawet stawiania granic. Należy pamiętać, że rodzic opiekuńczy, działa zawsze z pełną intencją troski i opieki nad dzieckiem.

Przyszła mi na myśl wizja, gdzie ja wyznaczam niewidzialne ramy, obszar, czy teren po którym dziecko porusza się swobodnie, może samo decydować w której jego części usiądzie i będzie się bawiło. Teren mu przyjazny, dopasowany do potrzeb, otwarty na jego kreatywność, z możliwością eksperymentowania. Ale, co ważne, ramę rysuję ja-rodzic. Mogę na przykład zdecydować, że zgadzam się na to, by moje dziecko oglądało telewizję. Według mojego uznania i moich norm, akceptuję godzinę bajek w ciągu dnia, a moje dziecko ma dowolność w tym co ogląda, (oczywiście zgodnie z jego/jej wiekiem) samo wybiera i decyduje, kiedy tę godzinę chce wykorzystać. Innym przykładem, może być kwestia ubierania się. Zgadam się na ubieranie balowych sukienek, czy cienkich ubrań w domu, o każdej porze roku. Mogę zaakceptować przebieranie się kilka razy dziennie, ale do przedszkola, dziecko ubiera określony typ ubrań, zgodny z zasadami w przedszkolu i dopasowane do pory roku.

Szczerze mówiąc myśl o tym, że jest granica, wyznaczona przeze mnie, uwzględniająca moje potrzeby jako matki, kobiety, człowieka a także potrzeby mojego dziecka, bardzo mi się podoba. Jest zgodne z postawą: Ja jestem okey. Ty jesteś okey. Taki sposób ‘ułożenia’ sobie świata, wspiera mnie w wychowywaniu dziecka, a także daje mu swobodę, uczy go, że pomimo ram, istnieje elastyczność a także wybór, którego ono-dziecko może dokonać.

 
 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz