W
książce: Rodzina. Tu powstaje
człowiek, autorka Virginia Satir wymienia pięć wolności dziecka:
·
wolność do postrzegania i słyszenia tego, co się
widzi i słyszy
·
wolność do myślenia tego, co się myśli, a nie
tego co się powinno myśleć
·
wolność do tego, co się czuje a nie tego, co się
powinno czuć
·
wolność do pragnienia tego, czego się pragnie, a
nie tego co się powinno chcieć
·
wolność do wyobrażania sobie swojej własnej
samorealizacji
Doświadczenie tych wolności w
dzieciństwie, pozwala człowiekowi wykształcić w sobie pełną samorealizację i
integrację siebie, jako dorosłego człowieka. To właśnie, równoznaczne jest z akceptacją
siebie, otwartością na doświadczanie, naturalną chęcią uczenia się,
umiejętnością czucia i wyrażania emocji, kontaktem z potrzebami i wreszcie
postrzeganiem siebie jako osoby równej innym ludziom (ani lepszą ani gorszą).
-Hmmm. Oczywiste!-pomyślałam. Ale
okazało się nie być oczywistym dla mnie co robię, gdy kilka dni później
wybrałam się z dzieckiem po czapkę do sklepu.
Z pełną intencją akceptacji wyborów swojego dziecka, z miłością i chęcią
pokazania jej, że może mieć swoje zdanie pozwoliłam jej kupić czapkę, o której
myślałam że jest ohydna! I niby nic takiego, ale w mojej głowie toczył się monolog: o tym, że
chcę wyrabiać w niej poczucie piękna i dobrego smaku i że mi się nie uda. O
tym, że ja jako osoba, która wiele lat zajmowała się modą NIE POWINNA pozwalać
swojemu dziecku nosić TAKICH ubrań. A także o tym, że ja te ohydne kwiatki
obetnę i przyszyję coś ładniejszego (według mnie ładniejszego).
Próbowałam nakłonić córkę do innego wyboru mówiąc: -Zobacz! Może ta czapka? Ta jest ŁADANIEJSZA! Mało tego! Gdy moja córka pokazała w zachwycie i ekscytacji, czapkę swojemu tacie, mówiąc: -Zobacz jaka śliczna. A jej oczy błyszczały z radości, ja-stojąca na nią matka, robiłam gest znany z kreskówek, gdy postać udaje że wkłada sobie palec do ust jakby chciała zwymiotować!!! No cóż, tak właśnie było!
Próbowałam nakłonić córkę do innego wyboru mówiąc: -Zobacz! Może ta czapka? Ta jest ŁADANIEJSZA! Mało tego! Gdy moja córka pokazała w zachwycie i ekscytacji, czapkę swojemu tacie, mówiąc: -Zobacz jaka śliczna. A jej oczy błyszczały z radości, ja-stojąca na nią matka, robiłam gest znany z kreskówek, gdy postać udaje że wkłada sobie palec do ust jakby chciała zwymiotować!!! No cóż, tak właśnie było!
Wszystko to o mnie i o moich
potrzebach. Poczułam jak bardzo ja-jako człowiek, potrzebuję akceptować siebie.
I że akceptacja siebie w pełni, pozwala mi odkleić się od mojego dziecka i nie
myśleć, że ono świadczy o mnie. Ode mnie zależy to czego ją nauczę, ale nie
zależy to, że lubi różowy czy kwiaty i ozdoby w stylu dużych świecących i
wyglądających jak kamienie szlachetne ozdób. A poza tym: I co z tego, że lubi
różowy?! Inną sytuacją byłoby, gdyby moje dziecko wybrało cienki kapelusz i
upierało się nosić go w zimowe dni. Tu mam potrzebę postawić granicę i
przekonywać lub po prostu nie zgodzić się, bo z troski i miłości, a także dla
jej zdrowia, nie mogę zaakceptować cienkiego kapelusza zimą. Wybór ohydnej
(według mnie a nie mojego dziecka) czapki, to jest realizowanie wolność do
pragnienia tego, czego się pragnie, a nie tego co się powinno chcieć, a także
wolność do wyobrażania sobie swojej własnej samorealizacji.
Ja jako rodzić, stoję na straży
tego czy wybory dziecka, są dla niego bezpieczne, nie szkodzą jego zdrowiu,
zgadzają się z moim światopoglądem, normami którymi się kieruję, czy moją
filozofią życia. Piszę, że moją, bo gdy dziecko jest małe, to mam na nie
największy wpływ. Tym co mówię i tym co robię, buduję sieć norm czy wizję zasad,
którymi kierujemy się w naszej rodzinie. I tu wrócę do podziału wynikającego z
analizy transakcyjnej, o której pisałam kilka tygodnie temu (wpis: Role i
etykiety. Kolejna odsłona). Eric Berne opisał podział osobowości człowieka, w
taki sposób: Rodzic-Dorosły-Dziecko (wewnętrzne). Normy i zasady, które
wybieramy jako nam służące, mieszczą się w części zwanej: Rodzicem, a
dokładniej Rodzicem opiekuńczym. Ja jako rodzic (opiekuńczy) decyduję w jakich
obszarach moje dziecko ma pełną swobodę i wolność, a gdzie sytuacja wymaga
mojej interwencji, monitorowania, opieki, negocjacji i czy nawet stawiania
granic. Należy pamiętać, że rodzic opiekuńczy, działa zawsze z pełną intencją
troski i opieki nad dzieckiem.
Przyszła mi na myśl wizja, gdzie
ja wyznaczam niewidzialne ramy, obszar, czy teren po którym dziecko porusza się
swobodnie, może samo decydować w której jego części usiądzie i będzie się
bawiło. Teren mu przyjazny, dopasowany do potrzeb, otwarty na jego kreatywność,
z możliwością eksperymentowania. Ale, co ważne, ramę rysuję ja-rodzic. Mogę na
przykład zdecydować, że zgadzam się na to, by moje dziecko oglądało telewizję.
Według mojego uznania i moich norm, akceptuję godzinę bajek w ciągu dnia, a
moje dziecko ma dowolność w tym co ogląda, (oczywiście zgodnie z jego/jej
wiekiem) samo wybiera i decyduje, kiedy tę godzinę chce wykorzystać. Innym
przykładem, może być kwestia ubierania się. Zgadam się na ubieranie balowych
sukienek, czy cienkich ubrań w domu, o każdej porze roku. Mogę zaakceptować
przebieranie się kilka razy dziennie, ale do przedszkola, dziecko ubiera
określony typ ubrań, zgodny z zasadami w przedszkolu i dopasowane do pory roku.
Szczerze mówiąc myśl o tym, że
jest granica, wyznaczona przeze mnie, uwzględniająca moje potrzeby jako matki,
kobiety, człowieka a także potrzeby mojego dziecka, bardzo mi się podoba. Jest
zgodne z postawą: Ja jestem okey. Ty jesteś okey. Taki sposób ‘ułożenia’ sobie
świata, wspiera mnie w wychowywaniu dziecka, a także daje mu swobodę, uczy go,
że pomimo ram, istnieje elastyczność a także wybór, którego ono-dziecko może
dokonać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz